Dzienniki Gwiazdowe, ze wspomnień Ijona Tichego - I (fragmenty)
Stanisław Lem


   [...] - Tichy - zwrócił się do mnie profesor, z rękami w kieszeniach płaszcza - niech się pan wsłucha na chwilę w to, co tu jest. Potem powiem panu - niechże pan słucha! [...]
   Przymknąłem oczy i raczej przez prostą grzeczność aniżeli ciekawy odgłosów, których wchodząc, nie zauważyłem nawet, stałem chwilę nieruchomo. Nic właściwie nie usłyszałem. Jakieś słabiutkie brzęczenie prądu elektrycznego w uzwojeniach, coś w tym rodzaju, ale zapewniam was, to było tak nikłe, że głos konającej muchy byłoby tam doskonale słychać.
   - No, co pan słyszy? - spytał.
   - Prawie nic - wyznałem - pobrzęk jakiś... ale to może tylko szum w uszach...
   - Nie, to nie jest szum w uszach... Tichy, niech pan słucha uważnie, bo nie lubię się powtarzać, a mówię to, bo mnie pan nie zna. Nie jestem ordynusem ani chamem za jakiego mnie mają, tylko denerwują mnie idioci, którym trzeba dziesięć razy powtarzać jedno i to samo. Mam nadzieję, że pan do nich nienależy.
   - Zobaczymy - odparłem - niech pan mówi, profesorze... Skinął głową i wskazując na rzędy tych żelaznych skrzyń powiedział:
   - Czy zna się pan na mózgach elektrycznych?
   - Tylko tyle, o ile jest to potrzebne w nawigacji - odparłem. - Z teorią raczej u mnie słabo.
   - Tak sobie myślałem. To nie szkodzi. Tichy, słuchaj pan. W tych skrzyniach znajdują się najdoskonalsze mózgi elektronowe, jakie kiedykolwiek istniały. Wie pan, na czym polega ich doskonałość?
   - Nie - odparłem zgodnie z prawdą.
   - Na tym, że one niczemu nie służą, że są absolutnie do niczego nieprzydatne - nieużyteczne - że to są, słowem, wcielone przezemnie w czyn, obleczone w materię - monady Leibniza...
Czekałem, a on mówił dalej, przy czym jego siwy wąs wyglądał, w panującym półmroku, jakby u warg trzepotała mu biaława ćma.
   - Każda z tych skrzyń zawiera układ elektronowy, wytwarzający świadomość. Jak nasz mózg. Budulec jest inny, ale zasada ta sama. Na tym koniec podobieństwu. Bo nasze mózgi - uważaj pan! - podłączone są, że tak powiem, do świata zewnętrznego - za pośrednictwem zmysłowych odbiorników: oczu, uszu, nosa, skóry i tak dalej. Natomiast te, tutaj - wyciągniętym palcem wskazywał skrzynie - mają swój "świat wewnętrzny" tam, w środku...
   - Jakże to możliwe? - spytałem. Coś zaczynało mi niejasno świtać; domysł ten był wyraźny, ale budził dreszcz.
   - Bardzo prosto. Skąd wiemy o tym, że mamy ciało takie, a nie inne, taką właśnie twarz, że stoimy, że trzymamy w ręku książkę, że pachną kwiaty? Stąd, że pewne bodźce działają na nasze zmysły i nerwami płyną do mózgu podniety. Niech pan sobie wyobrazi, Tichy, że ja potrafię drażnić pański nerw węchowy w taki sam sposób, jak czyni to pachnący goździk - co będzie pan czuł?
   - Zapach goździka, oczywiście - odparłem, a profesor, skinąwszy głową, jakby rad, że jestem dostatecznie pojętny, ciągnął:
   - A jeżeli to samo zrobię ze wszystkimi pana nerwami, to będzie odczuwał pan nie świat zewnętrzny, ale to co JA pańskimi nerwami telegrafuję do pana mózgu... jasne?
   - Jasne.
   - Teraz tak. Te skrzynie mają receptory-organy, działające
analogicznie do naszego wzroku, węchu, słuchu, dotyku i tak dalej. A druty od tych receptorów - jak gdyby nerwy - zamiast do świata zewnętrznego, jak nasze, podłączone są do tego bębna, tam, w kącie. Nie zauważył go pan, co?
   - Nie - powiedziałem. Rzeczywiście, bęben ów, średnicy może trzech metrów, stał w głębi, pionowo, niby ustawiony kamień młyński, i po dobrej chwili spostrzegłem, że obraca się nadzwyczaj powoli.
   - To jest ich los - powiedział spokojnie profesor Corcoran. - Ich los, ich świat, ich byt. - wszystko czego mogą dostąpić i doznać. Znajdują się tam specjalne taśmy z zarejestrowanymi bodźcami elektrycznymi, takimi, które odpowiadają tym stu czy dwustu miliardom zjawisk, z jakimi człowiek może się spotkać w najbardziej bogatym we wrażenia życiu. Gdyby pan podniósł pokrywę bębna, zobaczyłby pan tylko błyszczące taśmy pokryte białymi zygzakami jak pleśń na celuloidzie, ale to są, Tichy, upalne noce południa i szmer fal, kształty ciał zwierzęcych i strzelaniny, pogrzeby i pijatyki, i smak jabłek i gruszek, zawieje śnieżne, wieczory, spędzane w otoczeniu rodziny u płonącego kominka, i wrzask na pokładach okrętu który tonie, i konwulsje choroby, i szczyty górskie, i cmentarze, i halucynacje majaczących - Ijonie Tichy: tam jest cały świat!
   Milczałem, a Corcoran, ująwszy mnie żelaznym chwytem za ramię, mówił:
   - Te skrzynie, Tichy, są podłączone do sztucznego świata. Tej - wskazał na pierwszą z brzegu - wydaje się, że jest siedemnastoletnią dziewczyną, zielonooką, o rudych włosach, o ciele godnym Wenery. Jest ona córką męża stanu... kocha się w młodzieńcu, którego widuje niemal, co dzień przez okno... który będzie jej przekleństwem. Ta tutaj druga, to pewien uczony. Jest już bliski ogólnej teorii grawitacji, obowiązującej w jego świecie - w tym świecie, którego granicą są żelazne ściany bębna - i przygotowuje się do walki o swoją prawdę, w osamotnieniu powiększanym przez zagrażającą mu ślepotę, bo on ślepnie, Tichy... a tam, wyżej, jest członek kolegium kapłańskiego i przeżywa najcięższe dni swego życia, bo stracił wiarę w istnienie duszy nieśmiertelnej; obok, za przegrodą, stoi... ale nie mogę opowiedzieć panu życia wszystkich istot, które stworzyłem...
   - Czy mogę przerwać? - spytałem. - Chciałbym wiedzieć...
   - Nie! Nie może pan! - ryknął Corcoran. - Nikt nie może! Teraz ja mówię, Tichy! Pan nic jeszcze nie rozumie. Myśli pan pewno, że tam, w tym bębnie są utrwalone różne sygnały, jak na płycie gramofonowej, że wypadki są ułożone tak, jak melodia ze wszystkimi tonami, i czekają tylko, jak muzyka na płycie, aby ożywiła je igła, że te skrzynie odtwarzają zespoły przeżyć, do końca już z góry ustalonych. Nieprawda! Nieprawda! - wołał przeraźliwie, aż dudniło echo blaszanego stropu. - Zawartość tego bębna jest dla nich tym, czym dla pana świat, w którym pan żyje! Panu nie przychodzi przecież do głowy, kiedy pan je, śpi, wstaje, podróżuje, odwiedza starych wariatów, że to wszystko jest płytą gramofonową, której dotyk nazywa pan teraźniejszością!    - Ale... - odezwałem się.
   - Milcz pan! - huknął. - Nie przeszkadzać! Ja mówię!
Pomyślałem, że ci, którzy nazywają go chamem, mają sporo racji, ale musiałem uważać, bo to co mówił, naprawdę było niesłychane. Krzyczał dalej:
   - Los moich żelaznych skrzyń nie jest ustalony z góry do końca, gdyż wypadki znajdują się tam, w bębnie, na szeregach równoległych taśm, i tylko działający z regułą ślepego przypadku selektor decyduje o tym, z której serii taśm będzie zbierak zmysłowych wrażeń danej skrzyni czerpał w następnej chwili treści. Naturalnie tak proste, jak powiedziałem, to nie jest, ponieważ skrzynie same mogą wpływać do pewnego stopnia na ruchy czerpaka, a selekcja przypadkowa zachodzi w pełni wtedy tylko, kiedy ci stworzeni przezemnie zachowują się biernie... wszelako mają wolną wolę, a ogranicza ją to samo tylko, co nas. Posiadana struktura osobowości, pasje, przyrodzone kalectwa, warunki zewnętrzne, stopień inteligencji - nie mogę wchodzić we wszystkie szczegóły...
   - Jeśli tak jest nawet - wtrąciłem szybko - to jakże oni nie wiedzą, że są żelaznymi skrzyniami, a nie rudą dziewczyną czy kapła... Tyle zdołałem wyrzucić, nim przerwał mi:
   - Niech pan nie udaje osła, Tichy. Pan składa się z atomów, co? Czuje pan te swoje atomy?
   - Nie.
   - Atomy tworzą cząsteczki białka. Czuje pan swoje białka?
   - Nie.
   - W każdej sekundzie nocy i dnia przeszywają pana promienie
kosmiczne. Czuje pan to?    - Nie.
   - Więc jak moje skrzynie mogą się dowiedzieć, że są skrzyniami, ośle?! Tak samo, jak dla pana ten świat jest autentyczny i jedyny, tak samo autentyczne i jedyne są treści, które płyną do ich elektrycznych mózgów z mojego bębna... W tym bębnie jest ich świat, Tichy, a ich ciała - nie istniejące w naszej rzeczywistości inaczej aniżeli jako pewne względnie stałe ugrupowania otworków w perforowanych wstęgach - znajdują się wewnątrz samych skrzyń, upakowane w środku... Ta skrajna, z tamtej strony, ma się za kobietę niezwykłej piękności. Mogę panu dokładnie powiedzieć, co ona widzi, kiedy, naga przegląda się w lustrze. W jakich kocha się drogich kamieniach. Jakich sztuczek używa, aby zdobywać mężczyzn. Wiem to wszystko, bo to ja, za pomocą mego LOSORYSU, stworzyłem ją, jej - dla nas wyimaginowany, ale dla niej realny kształt, tak realny, z twarzą, zębami, zapachem potu, z blizną od sztyletu na łopatce, z włosami i orchideami, które w nie wpina, jak dla pana realne są pańskie ręce, nogi, brzuch, szyja i głowa! Mam nadzieję, że pan nie wątpi w swoje istnienie...?
   - Nie - odparłem spokojnie. [...]
   - Tichy - ciągnął nieco ciszej profesor - powiedziałem, że, między innymi, mam tu uczonego, to jest ta skrzynia na wprost pana. On bada swój świat, jednakże nigdy, rozumie pan, nigdy nie domyśli się nawet, że jego świat nie jest realny, że traci czas i siły na zgłębianie tego, co jest serią bębnów z nawiniętą taśmą filmową, a jego ręce, nogi, oczy, jego własne, ślepnące oczy są tylko złudzeniem, wywołanym w jego elektrycznym mózgu wyładowaniami odpowiednio dobranych impulsów. Żeby tego dojść, musiałby wyjść na zewnątrz swojej żelaznej skrzyni, to jest samego siebie, i przestać myśleć swoim mózgiem, co jest tak samo niemożliwe, jak niemożliwe jest, żebyś pan mógł doświadczyć istnienia tej zimnej, ciężkiej skrzyni inaczej aniżeli dotykiem i wzrokiem.
   - Ale ja wiem dzięki fizyce, że jestem zbudowany z atomów - rzuciłem. Corcoran podniósł kategorycznym ruchem dłoń.
   - On też o tym wie, Tichy. Ona ma swoje laboratorium, a w nim wszelkie aparaty, jakich dostarczyć może jego świat... widzi przez lunetę gwiazdy, bada ich ruchy, a jednocześnie czuje chłodny ucisk okularu na twarzy - nie, nie teraz. Teraz, zgodnie ze swym obyczajem, znajduje się w pustym ogrodzie, który otacza jego pracownię, i przechadza się w blasku słońca - bo w jego świecie jest właśnie wschód.
   - A gdzie są inni ludzie - ci inni, pośród których on żyje? - spytałem.
   - Inni ludzie? Oczywiście, że każda z tych skrzyń, z tych istot, obraca się pośród ludzi... oni znajdują się - wszyscy - w bębnie... Widzę, że pan wciąż nie może jeszcze pojąć! Więc może uzmysłowi to panu przykład, chociaż odległy. Spotyka pan rozmaitych ludzi w swoich snach - nieraz takich, których nigdy pan nie widział ani nie znał - i prowadzi z nimi we śnie rozmowy - czy tak?
   - Tak.
   - Tych ludzi stwarza pański mózg. Ale śniąc, nie wie pan o tym. Proszę zważyć - to był tylko przykład. Z nimi - wyciągnął rękę - jest inaczej, to nie oni sami stwarzają swoich bliskich i obcych - tamci są w bębnie, całe tłumy, i kiedy, powiedzmy, mój uczony miałby nagłą chętkę wyjść ze swego ogrodu i odezwać się do pierwszego lepszego przechodnia, to uniósłszy pokrywę bębna, zobaczyłby pan, jak to się dzieje: jego zmysłowy czerpak pod wpływem impulsu nieznacznie zboczy ze swej dotychczasowej drogi, zejdzie na inną taśmę i pocznie odbierać to, co się na niej znajduje; mówię "czerpak", ale to są w istocie setki mikroskopijnych zbieraków prądowych, ponieważ tak samo jak pan odbiera świat wzrokiem, węchem, dotykiem, narządem równowagi - tak samo on poznaje swój "świat" za pośrednictwem oddzielnych wejść zmysłowych, oddzielnych kanałów, i dopiero jego elektryczny mózg zespala wszystko w jedność. Ale to są szczegóły techniczne, Tichy, mało istotne. Z chwilą kiedy mechanizm został raz uruchomiony, mogę pana zapewnić, że to była tylko kwestia cierpliwości, nic więcej. Niech pan czyta filozofów, Tichy, a przekona się pan, co mówią, jak mało można polegać na naszych wrażeniach zmysłowych, jak są niepewne, zwodnicze, omylne, ale nie mamy niczego prócz nich: tak samo - mówił z uniesioną ręką - oni. Ale tak, jak nam, im też nie przeszkadza to kochać, pożądać, nienawidzić, mogą dotykać innych ludzi, żeby ich całować lub zabić... i tak te moje twory w swej wiekuistej żelaznej nieruchomości oddają się namiętnościom i pasją, zdradzają się, tęsknią, marzą...
   - Pan sądzi, ze to jest jałowe? - spytałem nieoczekiwanie, a Corcoran zmierzył mnie swymi przeszywającymi oczami. Długa chwilę nie odpowiadał.
   - Tak - powiedział wreszcie - dobrze, żem pana tu wprowadził, Tichy... każdy z idiotów, którym to pokazałem, zaczynał od ciskania gromów na moje okrucieństwo... Jak pan rozumie swoje słowa?
   - Pan dostarcza im tylko surowca - powiedziałem - pod postacią tych impulsów. To tak, jak nam dostarcza ich świat. Kiedy stoję i patrzę w gwiazdy - to, co odczuwam przy tym, co myślę, jest już tylko moją własnością, nie świata. Oni - wskazałem szeregi skrzyń - tak samo.
   - To prawda - rzekł sucho profesor. Zgarbił się i stał się przez to jakby mniejszy. - Ale skoro pan to powiedział, oszczędził mi pan długich wywodów, bo pan rozumie już chyba, po co ja je stworzyłem?
   - Domyślam się. Ale chciałbym, żeby pan mi to sam powiedział.
   - Dobrze. Kiedyś - bardzo dawno temu - zwątpiłem w realność świata. Byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Tak zwana złośliwość rzeczy martwych, Tichy
   - kto jej nie doświadczył? Nie możemy znaleźć jakiegoś drobiazgu, choć pamiętamy, gdzieśmy go widzieli po raz ostatni, nareszcie odnajdujemy go gdzie indziej, z uczuciem, z uczuciem, że przyłapaliśmy świat na gorącym uczynku jakiejś niedokładności, bylejakości... dorośli mówią, oczywista, że to pomyłka - i naturalna nieufność dziecka zostaje w ten sposób stłumiona... Albo to, co nazywają le sentiment du deja vu - wrażenie, że w sytuacji niewątpliwie nowej, przeżywanej po raz pierwszy, już się kiedyś było... Całe systemy metafizyczne, jak wiara w wędrówkę dusz, w reinkarnację, powstały w oparciu o te zjawiska. A dalej: prawo serii, powtarzanie się zjawisk szczególnie rzadkich, które tak chodzą parami, że lekarze tak nazwali je w swoim języku: duplicitas casuum. A wreszcie... duchy, o które pana pytałem. Czytanie mysli i lewitacje i - ze wszystkich najbardziej sprzeczne z podstawami całej naszej wiedzy, najbardziej niewytłumaczalne - przypadki, prawda, że rzadkie - przepowiadania przyszłości... fenomen opisywany od najdawniejszych czasów, wbrew wszelkiej możliwości, gdyż każdy naukowy pogląd na świat go wyklucza. I co to jest    - wszystko? Co to znaczy? Powie pan czy nie...? Brak panu jednak odwagi, Tichy... Dobrze. Niech pan spojrzy...
Podchodząc do półek wskazał na najwyższej osobno stojącą skrzynię.
   - To jest wariat mojego świata - powiedział i jego twarz odmieniła się w uśmiechu. - Czy pan wie, do czego doszedł w swym szaleństwie, które odosobniło go od innych? Poświęcił się szukaniu zawodności swojego świata. Bo ja nie twierdziłem, Tichy, że ten jego świat jest niezawodny. Doskonały. Najsprawniejszy mechanizm może się czasem zaciąć, to jakiś przeciąg rozkołysze kable i zetną się na mgnienie, to znowu mrówka dostanie się do wnętrza bębna... i wie pan, co on wtedy myśli, ten szaleniec? Że telepatię wywołuje lokalne krótkie spięcie drutów należących do dwu różnych skrzyń... że ujrzenie przyszłości zdarza się, kiedy czerpak, rozchwiany, przeskoczy nagle z właściwiej taśmy na tę, która ma się dopiero rozwinąć za wiele lat. Że uczucie, jakoby przeżył już to, co zdarza mu się naprawdę po raz pierwszy, spowodowane jest zacięciem selektora, a kiedy on nie tylko zadrży w swoim miedzianym łożysku, ale zakołysze się jak wahadło, trącony, bo ja wiem, przez... mrówkę - to jego świat doznaje zdumiewających i niewytłumaczalnych zdarzeń; w kimś zapala się nagłe i bezrozumne uczucie, ktoś zaczyna wieszczyć, przedmioty poruszają się same albo zamieniają miejscami... a przedewszystkim na skutek tych ruchów rytmicznych występuje... prawo serii! Grupowanie się rzadkich i dziwnych zjawisk w ciągi... i jego obłęd, sycąc się takimi, przez ogół lekceważonymi fenomenami, kulminuje w twierdzeniu, za które osadzą go niebawem w domu obłąkanych... że on sam jest żelazną skrzynią, tak jak wszyscy, co go otaczają, że ludzie są tylko urządzeniami w kącie starego, zakurzonego laboratorium, a świat, jego uroki i zgrozy to tylko złudzenia - i odważył się pomyśleć nawet o swoim Bogu, Tichy, Bogu, który dawniej, kiedy był jeszcze naiwny, robił cuda, ale potem jego świat wychował go sobie, tego stwórcę, nauczył go, że jedyna rzecz, jaką wolno mu robić, to - nie wtrącając się, nie istnieć, nie odmieniać niczego w swoim dziele, albowiem tylko w nie wzywanej boskości można pokładać ufność... Wezwana, okazuje się ułomną - i bezsilna... A wie pan, co myśli ten jego Bóg, Tichy?
   - Tak - odparłem. - Że jest taki sam jak on. Ale wówczas możliwe jest to, że właściciel zakurzonego laboratorium, w którym MY stoimy na półkach, sam też jest skrzynią, którą zbudował inny, wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycznych koncepcji... i tak w nieskończoność. Każdy z tych eksperymentatorów jest Bogiem - jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą - swojego, następnego w hierarchii wyższego Boga. I po to pan to zrobił, profesorze...
   - Tak - odparł. - A skoro to powiedziałem, wie pan właściwie tyle, co ja, i dalsza rozmowa nie miałaby celu. Dziękuję, że zechciał pan przyjść, i żegnam.[...]