Dziecko prawdziwego boga - opowiadanie

    Nad doliną rozbrzmiewał poranny świergot ptaków. Wiosenne słońce, wschodząc na błękitnym niebie, oblewało cytrynowym lukrem światła pyzate, śnieżnobiałe chmurki, których nieznaczne cienie leniwie przesuwały się po kwitnących co raz mocniej pączkach polnych kwiatów i wzrastającej, szaleńczo zielonej, bujnej trawie. Kilka wysokich dębów osłaniało z każdą chwilą mniejszą część czerwonego dachu, którego dachówki, nieco zakurzone, chroniły mieszkańców niewielkiego, drewnianego domu. W końcu, kolektor słoneczny, zamontowany na dachu werandy, również został oświetlony, więc w domu rozbrzmiał głos dzwonka na pobudkę.
    Na wspomnianą werandę z wnętrza budowli wyszedł ubrany na zielono młody chłopiec, liczący sobie na oko dziesięć lat. Jego rudziejąca czupryna poddawała się sile wiatru niczym łany jesiennego zboża i wirnik pobliskiej elektrowni wiatrowej. Młodzian, jak co rano, wziął zawieszoną na gwoździu pustą bańkę na mleko i poszedł do stojącej na tyłach obory.
    Gdy skończył doić krowę, powrócił do wnętrza domu i umieścił owoc swej pracy na blacie stołu umieszczonego we wnętrzu przytulnej, niezbyt strojnej, ale za to bardzo schludnej kuchni. W środku czekał już na niego starzec, wyglądający na sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt lat. Smarował masłem, przy pomocy drewnianego noża, duże pajdy ziarnistego vollkornbrottu. Gdy skończył, położył je bezpośrednio na blacie i wziął się za rozlewanie świeżego mleka do dwóch ceramicznych kubków. Czynnościom starca przyglądał się, wyraźnie na coś oczekujący, chłopiec. Mężczyzna w końcu usiadł naprzeciw malca i zaczęła się rozmowa.
 - Tadeuszu - mówił wolno starzec - za kilka miesięcy pojedziesz do miasta na kształcenie. Co prawda, nie czekają cię tam takie niebezpieczeństwa jakie czyhały na młodych chłopców za moich czasów, ale po zniknięciu zagrożeń fizycznych, istotne stały się zagrożenia psychiczne.
 - Wiem, panie Smith.
 - Taki ci się tylko wydaje. Nigdy nie miałeś do czynienia z próbą omamienia przez nęcący pięknem brak logiki. Ja stykałem się z tym przez wiele lat życia... - na twarzy starca pojawił wyraz zadumy, ale po chwili zniknął, ustępując skupieniu - Zarówno przed wojną jak i po wojnie.
 - Czy będziemy rozmawiać o historii?
 - Nie. A może tak, tylko trochę inaczej niż zwykle. Czy znasz takie słowo jak "bóg"?
 - Bóg - mityczna postać, która miała być źródłem wszystkiego.
 - Tak, ale to tylko krótka, sucha definicja. Liczy się geneza tego pojęcia. Musisz ją poznać, aby ustrzec się przed różnymi szarlatanami, którzy się jeszcze uchowali na tym naszym zacofanym Południu... - Stary Smith zmarszczył swe siwe brwi, wyrażając lekki niepokój. Po krótkiej pauzie spytał - Tadeuszu, jaka rzecz jest źródłem wszystkiego, co dzieje się dookoła?
 - Prawa fizyki?... - odpowiedział tonem pytającym chłopiec, gdyż obawiał się podchwytliwości pytania.
 - Dokładnie, lub "exactly" jak to się kiedyś mówiło... Opowiedz mi o nich coś więcej.
 - Prawa fizyki, to jedyne prawa, których nie może złamać żaden człowiek - zacytował z pamięci Tadeusz.
 - Możesz to rozwinąć? - odrzekł nieco niezadowolony starzec i dorzucił - swoimi słowami, proszę.
 - Prawa fizyki obowiązują na każdym poziomie i w każdym rodzaju organizacji materii: od setnej części leptonu, aż do społeczeństwa ludzkiego. Od sił spajających atomy, aż do ludzkiej choroby hormonalnej.
 - Świetnie! - pochwalił malca Smith - Zatem, jak pewnie wiesz, od praw fizyki nie ma odwołania. Stoją na straży porządku i ładu, tworzą ten porządek i ład. Odpowiedzialne są za wszystkie wydarzenia...
 - ...więc, żeby móc żyć skutecznie, ludzkość je bada i poznaje w coraz większym zakresie. - dokończył myśl starca.
 - Widzę, że się rozumiemy. - Powiedział z aprobatą mężczyzna.
 - Ale, panie Smith, nie wiem co to ma wspólnego z tymi "szarlatanami" i bogiem?
 - Więc posłuchaj mnie uważnie. - Rozkazał Smith i rozpoczął swoją opowieść z namaszczeniem w głosie - Przed tysiącami lat, gdy ludzie zaczęli zadawać sobie pytania o naturę Kosmosu i przyczyny wszystkich wydarzeń, nie dysponowali wyrafinowaną techniką, a i byli od nas mniej inteligentni, więc długo błądzili w swych dociekaniach. Przez ograniczenia ludzkiego umysłu i jego zdolności poznawczych, z których nie zdawali sobie sprawy, (nie krzyw się tak!: kognitywistyka pojawiła się stosunkowo niedawno) sądzili, że wszystko musi mieć absolutny, mityczny "sens" i że cała materia musiała zostać "stworzona".
 - Jakie to śmieszne! - przerwał z oburzeniem malec.
 - Och, chłopcze - mówił zatroskanym tonem starzec - gdybyś żył tyle lat co ja, i w takim państwie co ja (o tym, czym jest państwo, opowiem ci kiedy indziej), to ta opowieść nie tylko była by dla ciebie śmieszna, ale i w pewnym sensie przerażająca. A to jeszcze nie wszystko. Ludzie, zatrzaśnięci w swoim ludzkim ograniczeniu, owo domniemane źródło wszystkiego spersonifikowali.
 - O rety, przecież to niedorzeczne! Panie Smith, pan sobie ze mnie żartuje?
 - Niestety nie. Ludzkość całe tysiąclecia wierzyła w takie rzeczy - starzec wziął głęboki wdech i kontynuował - Jest coś jeszcze gorszego: niektórzy ludzie, ci sprytniejsi, bardziej chciwi i ze zdolnościami manipulatorskimi, wmówili reszcie, że mają z personifikacją "źródła wszechrzeczy" osobisty kontakt i że domaga się ona czczenia, bo inaczej zrobi wszystkim krzywdę. Dzięki wciskaniu ludziom bajek na ten temat, bogacili się, zdobywali władzę, szkodząc niestety i nie pozwalając się rozwijać naszej ludzkiej rodzinie.
 - Ale... Ale jak to możliwe? Ludzie im wierzyli?
 - Tak! Mówiąc o prawdzie, kłamali. Mówiąc o miłości, dążyli do nienawiści. Mówiąc o życiu, zabijali. Mówiąc o budowaniu, burzyli. Mówiąc o równości, wywyższali się ponad innych. Wykorzystywali swą wysoką pozycję, należącą się nauce, do tłoczenia głupot w głowy ciemnego ludu tak skutecznie, że nawet tak zwani "ateiści" (domyślasz się z nauki języków starożytnych co to znaczy) po wielokroć hołdowali takim wymysłom jak podstawowa moralność, elementarne wartości i niezaprzeczalne autorytety.
 - Pozwoli pan, panie Smith, ze tego nie skomentuję...
 - Bo komentować nie trzeba. - odpowiedział Smith zadowolony z chłopca - Czy wyciągnąłeś już jakieś wnioski z tego, co ci opowiedziałem?
 - Tak - odrzekł pewien swej odpowiedzi Tadeusz - Ludzie spersonifikowali prawa fizyki, próbując niejako okrężną drogą posiąść o nich wiedzę. "Boga", rzekomo wartego czci i wszechmocnego, spętali wręcz ludzką wolą i prawami zwierzęcej logiki. Można by im ten błąd poznawczy wybaczyć, bo każdy błądzi, ale wszyscy, którzy korzystali na głupocie wczesnych ludzi...
 - Niestety nie takich wczesnych - wtrącił starzec.
 - ...zasługują tylko i wyłącznie na potępienie, a ich współcześni naśladowcy, o ile tacy istnieją...
 - Niestety istnieją - znów wtrącił mężczyzna.
 - ...powinni zostać wyznaczeni jako pierwsi do usunięcia w najbliższej turze Regulacji Demograficznej.
Stary Smith, z wyraźnie zadowolona miną, ugryzł w końcu pierwszy kęs posmarowanego wyśmienitym masłem chleba. Przeżuwając, przez chwilę przyglądał się chłopcu, podziwiając możliwości współczesnej medycyny prenatalnej. "Szczęśliwe stworzenie w szczęśliwym świecie." - pomyślał upijając z kubka jeszcze ciepłego mleka.
 - Zatem, nie będę się musiał obawiać o twój umysł, gdy w końcu pojedziesz do miasta?
 - Oczywiście, panie Smith. Dziękuję za te informacje, będę miał baczność na ludzi przed którymi mnie pan ostrzegł. Przykro mi jednak, że w ogóle podejrzewał pan, iż mógłbym być aż tak głupi...
 - Nie będę przepraszał, bo nie ma za co. Po prostu wolałem mieć pewność, chciałem przygotować twój umysł na możliwość spotkania spraw, jak to słusznie określiłeś, niedorzecznych.
    Do końca posiłku oboje się już nie odzywali. Starzec wyszedł na zewnątrz, a Tadeusz pozmywał szybko naczynia i odstawił resztę mleka w bańce do dużej lodówki. Dołączył do starca siedzącego na trawie przed domem. Przez całe przedpołudnie czytali w cieniu drzew książki, przerywając lekturę tylko na czas obserwacji startów z oddalonego o kilkanaście kilometrów kosmodromu.
    Tadeusz myślał o czekającym nań mieście...

    M. Ave (20 sierpnia 2007)